Friday, November 2, 2007

retrospekcja

teraz musi nastapic mala retrospekcja akcji...
jest druga polowa wrzesnia - wyruszamy LR do Bulgarii .... slonko nas grzeje na zakretach w Slovenskim Raju, disco lekko buja na zakretach pod Egerem - okazuje sie, ze trasa , ktrora jest szczytem marzen dla motocyklisty - pasazerow wozu wyprawowego nieco wykancza. Na chwile ozywiamy sie w okolicy Oradeii - taaa to ta Rumunia , ktora pamietam z 2002 i 2004 roku... na szczescie dziury, kaluze, resztki bruku itp koncza sie wraz z wyjazdem z tego pieknego miasta - pozostaje nam prosta droga do Aradu, ktora srebrzyscie oswietla nam ksiezyc w pelni.
Na nocleg zatrzymujemy sie w pensjonacie o swojskiej nazwie Joanis i blyszczacych trzech gwiazdkach (bez obaw, to nie burzujstwo tylko instynkt samozachowawczy nie pozwolil nam tego dnia jechac dalej).
Nastepny dzien budzi nas szczekaniem psow, pianiem kur i uroczym pomrokiem TIRow z trasy... ruszamy na poludniowy wschod - droga co do ktorej sa obawy, iz nie ma jej nawet w ukochanym przez A. GPSie. Bez obaw - to co na urzadzeniu wydaje sie zwykla droga bita, badz jak na mapie - droga II kategorii - okazuje sie dawno nie utwardzanym mixem szutru i polnej drogi. Mijamy stada owiec, świń i typowe dla tej części Europy poldzikie kudlate psy (zawsze mysle , ze maja sfilcowane futro:).
Te 50 km w terenie pokonujemy w predkoscia nie mniejsza niz TIRy na modernizowanej za unijne pieniadze drodze Arad - Żelazne Wrota.
Troche korka, kilka przystanków i wykonujemy myk, który nieco zaskakuje polskich kierowcow ciezarówek - skrecamy na tame na Dunaju by po kilometrze znaleść się u podnóża Karpat Serbskich. Pamietając o zasadzie z mojego ulubionego filmu z Linda - "nie sikamy na poboczu" - zatrzymujemy sie tylko na chwile nad Dunajem, by z przeciwnej strony poprzygladac sie Rumuni.
Przygoda z Serbia dla ktorej trzeba specjalnie wykupic zielona karte (taaa rozbeztwieni jestesmy przez UE. a co !)konczy sie na malenkim przejsciu granicznym, gdzie zgodnie z "prastarym" obyczajem dezynfekuja nam kola za 4 euro.
Przed nami zostały tylko góry oddzielajace Montanę od Sofii ...
Poźniej było już tylko na zmianę lenistwo i praca A. , szukanie hot spotów i podkradanie WiFi sąsiadom w Krasnym Sele...
Nie omieszkam sie pochwalic, iz zekomo jestem pierwsza Polka , ktora zdobyla najwyższy szczyt Vitoshy - Cerny Wierch na rowerze:)
Jeszcze poźniej bylo morze, dziwne ryby w Sozopolu, Borvec , wyprawa off roadowa do źródeł Maricy (tylko 60 m zabrakło nam aby disco stanęło na 2000 m npm) i moje samotne buszowanie po Sofii...

No comments: